Passja szalona Kasztelanica dla tego drapichrusta uczyniła go w końcu śmiesznym i dobrze mu kieszeni naddarła, a co zdrowia i spokojności kosztowała go księżna, to Bóg wie jeden. W tem zamieszało się w kraju i stolicy, wybuchły wypadki niespodziane dla tych, co w swojem się kółku tylko rozglądali! mnóstwo osób poczęło uciekać. Nasz Kasztelanic trzymał się jeszcze i byłby może dopytał biedy, gdyby jego ulubienica z jakimś zagranicznym dyplomatą nie drapnęła w czułej parze. Nie długo myśląc, pan Stanisław, sprzedawszy co miał na prędce, zebrawszy trochę grosza, pogonił za nią w świat choć dobrze nie wiedział gdzie jej szukać. Puścił się tak na azard.
Z rozpaczy nie mogąc nietylko wyszukać, ale nawet dowiedzieć się o pannie Leokadji, która jak w wodę wpadła, Kasztelanic rzucił się znowu do gry szalonej. Grał ciągle, ogromnie, i tak ze stolicy do stolicy, od wód do wód przejeżdżał, bohaterując na zielonych stolikach, pod imieniem kawalera de Wola... Tak się bowiem nazwał od wioski którą Zawilscy mieli dawniej w Poznańskiem. Że był bardzo układny, prezencji pięknej, przytomny, dworak, poszło mu jak z płatka, i gdy my tu po nim płakali, myśląc że propaw jak pes w jarmarok[1], on tam coraz świetniejszej dobijał się karjery. Przewędrował tak za swoją Dulcyneą całą Europę, w najpierwszych grywając towarzystwach, sypiąc tysiącami dukatów i tysiącami ich zgarniając. Była to chwila w Europie, w której dobrze się działo politurowanym awanturnikom, jak Cagliostro, St. Germain, i tylu innych; przyjmowano cudzoziemców niedopytując kto byli, a jeźli pokazywali się honeste, sypali złotem i mieli maniery wielkiego świata, zapraszano ich na królewskie dwory. Tak się też powiodło naszemu kawalerowi de Wola, który na złość swemu strapieniu, pocieszać się musiał wygraną, a Bóg wie czego nie wygrywał. Bywały wypadki, że krom pieniędzy, konie, powozy, brylanty, precjozy, domy i po-
- ↑ Przepadł jak pies na jarmarku.