swego szczęścia wyczerpać. Zaledwie jeden spadek zjadł i wypił a zmarnował, drugi mu w samą porę po jakiej ciotce lub wuju przychodził i Generał znowu hulał, znów tracił. Był to człowiek prawdziwie fenomenalny, bo na jego czole nigdy troska, nigdy zmarszczek nie postał. Tak wierzył w swój los, że się nigdy nie zafrasował niczem jak drudzy, i śmiał się z tego co innych przeraża. Ta ufność dziwnie też wypadkami całego życia się usprawiedliwiała. Nie było rodzaju niebezpieczeństwa, na któreby się dobrowolnie nie naraził, z któregoby obronną ręką nie wyszedł. Szlachetnego charakteru, dobroczynny do zupełnego zapomnienia o sobie, słuchający zawsze pierwszego swego wrażenia, bez oglądania się na jego skutki, Generał W..... był typem narodowym w swoim rodzaju. Miał wady wszystkie złego wychowania i rozpieszczenia, ale przy nich coś rycerskiego, dobroduszność dziecinną i zuchwalstwo szczęśliwych. Trzeba mu oddać tę sprawiedliwość, że nawet ubóstwa, do którego najmniej przywykł, wcale się nie zdawał obawiać, i na nie pracował, choć go się dorobić nie mógł. Kasztelanic, zaproszony na wieczór do Generała W..... poszedł z innymi, z tym kwaśnym humorem, z tem usposobieniem szyderskiem, które od niejakiego czasu go nieopuszczało. Gości było mnóstwo, zasiedli do stolików.
Ale jak to niesie przysłowie, i neboja wouki idiat[1], niezwyciężonego naszego gracza, który zasiadł do gry z postanowieniem nauczenia rozumu otaczających, zaczęto zaraz w początku niepomału skubać. Zdawało mu się, że to przejść powinno, nie zbywało na zimnej krwi, więc czekając lepszej szansy, powoli nie ustępował i ciągnął grę dalej. Ale coraz to mu szło gorzej. Generał W..... dla którego to było rzeczą niezwyczajną, wygrywał a wygrywał, Kasztelanic płacił a płacił. Zachmurzyło mu się czoło, kilkakroć zapragnął stawkę powiększyć, by zarazem stratę odzyskać się wstrzymywał. Dano wieczerzę; pan Stanisław kilka
- ↑ I niebojącego się jedzą wilcy.