nek dosyć; a wszystko to nie usty tylko, nie z nałogu pobożnego odmawiał stary, ale z przejęciem, z namaszczeniem i myślą wzniesioną do Boga. A wybierał same dawne modlitwy, którym w oczach jego przydawały ceny wspomnienia, że temiż samemi słowy wołali do Boga w utrapieniach i dziękczynieniu ojcowie umarli.
Nareszcie obudził się i pan Samuel, i wyszedł z izby, smutny, skurczony, zestarzały, a rozweselona twarz Dziadunia, który od Boga wracał zawsze z jaśniejszem obliczem, spotkała go na progu.
— Co Waszeć taki smutny a smutny — zaśmiał się stary — odpędź Waszeć frasunek, nechaj jako czort na hłyboku nese, nad syrotoju, Boh z kalitoju![1] Ot, pomyślimy o śniadaniu. Rotmistrz już diable ziewa, i musi chcieć jeść, kazałem piwa zagrzać. Choć to może będzie, ne tylko pijwa, kilko diwa[2], ale zawsze ogrzejemy się trochę. A jakby się nam kto zaswatał do naszego śniadania, to powiemy mu także ruskiem przysłowiem: ne bywszy kuma, ne pytaj pywa[3], jest go ile ściśle potrzeba dla nas. Ale, jakżeś Waszeć przez noc postanowił, dokąd jedziesz? — dodał wchodząc do izby i wzywając za sobą gospodynię z garnuszkiem i szklankami.
— A! do miasteczka!
— No! to pozwólże sobie powiedzieć — szparko dorzucił stary — że to upór nie do rzeczy. Masz Waść rozum, a dobrowolnie wołasz utrapienia! Waści potrzeba wsi; spokoju, a dla pana Rotmistrza zajęcia; próżnowanie nic do rzeczy. Aby chotity, można najty muki na ruki[4]. U pana Piotra i cichy kąt i pracę dla syna Wasindziej znajdziesz.... ot moja rada! i dalipan dobra! trzeba słuchać.... Zresztą Liudej sia rad, a swój rozum maj[5].