Chwilę jeszcze pogawędziwszy, i widząc że nie przekona zamyślonego pana Samuela, który zbyt ciężko był w serce zraniony, żeby rychło ku swoim znowu się zwrócił, Dziadunio poszedł sobie konia zaprządz, mrucząc coś jeszcze pod nosem, a Samuel posłał także po furę.
Jakkokolwiek przybity swojem wygnaniem, a bardziej jeszcze utratą nadziei dla Rotmistrza, starzec wesołemi przypowieściami i pełną otuchy rozmową Dziadunia uczuł się nieco pokrzepionym. Ze wszystkich wyrazów pobożnego włóczęgi biła wiara głęboka w Opatrzność, i jakiś spokój, który w starości, gdy świat opuści człowieka, jedno tylko spojrzenie w niebo dać może....
Rozjechali się ścisnąwszy dłonie w milczeniu. Dziadunio siadł na swój wózek i dobywszy różańca posunął dalej w drogę, z uśmiechem smutnym spojrzawszy na Samuela i Rotmistrza, którzy swój wóz ku miasteczku skierowali.
Pan Antoni Zawilski (ojciec Pawła i Hieronima) siedział sam na sam w izdebce znajomego nam dworku, a nie mając nic do czynienia, bo jejmości nie było i spór wiekuisty, co ich życie stanowił, przerwać się musiał, turbował się o swoją Kasię, która z powrotem się opóźniała. Już nawet w niepokoju coraz wzrastającym wynajdywał powody do nowej kłótni, którą obiecywał sobie rozpocząć, byleby jejmość ukazała się na progu i układał program zawcześnie.
— To kobieta — mówił do siebie — która się uparła, żeby mnie zawsze do niecierpliwości doprowadzać, nawet kiedy jej niema, to się na nią gniewać muszę. Poszła na godzinę, bawi dwie! Uchowaj Boże choroba! przypadek! To oszaleć potrzeba! O! powiem jej! po-