Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/430

Ta strona została uwierzytelniona.

zaprzeczali. Był to dobrze już stary człowiek, a ona młoda i prześliczna!
— Ba! ba! widziałem ci ją, ale — czmychnął pan Antoni — coś nie osobliwie o niej mówiono.
— A! bo też cale życie z dziwną nieopatrznością, dawała powody do obmowy i posądzeń, swoją śmiałością, obchodzeniem się prawie zalotnem, niekiedy płochem nawet. Ale to wszystko było tylko pozornem podobno; bo ta kobieta miała w sercu wielkie przywiązanie, któremu poświęciła całe życie swoje.
— Coś ja tego całego romansu nie rozumiem dobrze — rzekł stary obojętnie — mów bo Asińdziej wyraźniej, jak to było.
— Kiedym jeszcze był w wojsku — ciągnął dalej Żmura — słyszeliśmy wiele o całym tym wypadku. Pani Tryze była bardzo dobrze i starannie wychowaną, córką jedyną doktora, który ją młodo odumarł. Została na opiece wątłej jakichś krewnych, którzy ją z litości do domu przyjęli; pokochała się słyszę w jakimś młodym człowieku, z którym stosunki mające się zawrzeć małżeństwem trwały lat kilka. Tymczasem kochanek ów zaplątał się w jakąś nieszczęśliwą sprawę i oddany został pod sąd. Jeden tylko Tryze, sławny kobieciarz, choć nie młody już człowiek, mógł go uratować. Przywiązanie jej było tak szalone, że mu siebie, sławę swoją, i całą poświęciła przyszłość — oddała się panu Tryze, obiecującemu z nią ożenić, ażeby uratować kochanka. Wybawiła go wprawdzie, ale ten ze wzgardą ją później opuścił. Nie wiem czy skutkiem doznanego zawodu, czy, że życie jej ze starcem było okrutną męczarnią przy rozpłonionem sercu i tęsknocie, stała się tak dziwaczną, tak roztrzepaną, tak szyderską i zalotną, jak gdyby pragnęła ściągnąć na siebie najzjadliwsze posądzenia. Zdawało się że każdego pragnęła rozkochać, jakby chciała miłością inną wynagrodzić sobie utraconą.... O! szaleli też za nią, latali, a ona do szałów pomagała wejrzeniem, słowem, i gdy ją doszły potwarze, które na nią rzucano potem, śmiała się do rozpuku. Jednakże w jej całem życiu, oprócz najdzi-