Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/441

Ta strona została uwierzytelniona.

pierobyśmy byli bogaci. Czekajże Waćpan — dorzuciła po namyśle — jedź nic nie mówiąc, jeśli się tam co okaże, przybywaj, a ja tu na wszelki przypadek do nich się trochę przybliżę. Szkoda, żeśmy ich dzisiaj na wieczór nie prosili.
— Szkoda! ale kto to mógł przewidzieć! — westchnął pan Paweł.
— Teraz do pokoju i cicho! nawet Hjacyncie nic; odprawić zaraz posłańca, żeby nie paplał — konie zadysponować, niby po doktora dla mnie, na rano; o świcie w drogę.
— Dobrze kochanie — rzekł zabierając się do wyjścia pan Paweł — niema jak twoja rada! moje serce.
— Spodziewam się! — cicho a dumnie kiwając główką, odezwała się kobieta — do pokoju!
Posłuszny pobiegł gospodarz, ale żeśmy to wszyscy podobno nie tak do udawania zręczni, wyniósł z sobą na twarzy niepokój i zaprzątnienie.... Widać je było przez przybrany uśmiech i zawieszoną na sposób firanki obojętność. Chodził i co chwila bił się o drzwi, dysponował gościom zamiast służącym, żeby świece objaśniali, witał się z Jurasiem najczulej, żeby mu nie chybić, rozlał gorącą wodę z samowara i cygaro żarzącym się końcem włożył w usta. Panna Hiacyntha, która nikogo z oka nie spuszczała, wiele czyniła domysłów na mocy tego roztargnienia, wszakże nie potrafiła sięgnąć dalej odważną wyobraźnią nad stłuczenie puszki od herbaty.
Julja powróciła do salonu zawsze trochę się na bok uskarżając i trzeba jej przyznać, że reszty wieczora dobyła, jak gdyby na jej ramionach nie spoczywała nadzieja niepewnej a miljonowej sukcesji.
Wieczorek jak na złość się przedłużał: panna Hiacyntha była w najróżowszym humorze. Petra nawet roztańcowała trochę swoich kwasów, i pół-uśmiechem obdarzyła pięknego sąsiada, co niesłychanie zmartwiło wdowca, płomieniste ku niej rzucającego wejrzenia z pod brwi godnych Jowisza. Mazur następował po mazurze, walec po polce, galopada po kontredansie —