Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/443

Ta strona została uwierzytelniona.

Narady trwały prawie noc całą, a rano o świcie pan Paweł, dobrze nadziany informacjami, siadł na bryczkę i ruszył do Strumienia.
Cicho i smutno było we dworku Hieronimostwa, do których żadna wieść o śmierci nie doszła; tam płynęły godziny jednostajnie, nieznacznie, jak płynąć musi to życie, by się stało znośnem, życie będące podróżą do innego celu. Z dniem każdym powiększał się smutek po Zosi, po chłopakach; i milczenie domku, ożywionego wesołą gromadką, stawało się coraz nieznośniejszem dla rodziców. Pozostałe dziewczę, acz dobre, przywiązane, i ukochane jak inne, nie mogło zastąpić oddalonych, a czuło się osierocone bez nich. Często wyglądając listu z Żytkowa od synów, oboje liczyli dnie i godziny, a gdy przyszło co od Zosi, matka chowała drogą pamiątkę w książkę od nabożeństwa i codzień po cichu ją całowała. Hieronim i ona pracowali w pocie czoła zarabiając na chleb powszedni i nie lepiej się im wiodło. Zawsze prawie najpiękniejsze ich nadzieje jakaś niespodziana wywróciła burza, i przyszło już do tego, że nie śmieli nic przewidywać, przesądliwie obawiając się, by trochę pociechy nie opłacili gorzkim zawodem. Hieronimowi nie zbywało jednak na męztwie, tej cnocie nie wielu, która w zapasach długich z losem, rzadszą jest od chwilowej odwagi zapału; żonie jego miłość dla męża zastępowała wszystko; zbroiła ją w cierpliwość, osuszała łzy, dawała wejrzenie wesołe i tchnęła pocieszające wyrazy... Oboje na oddaleniu swych dzieci srodze cierpieli, a oboje nie chcieli tego pokazać po sobie; by nie dodawać męczarni, uśmiechali się, rozrywali. Ale z tych piersi poczciwych często ciche wyrwało się westchnienie, z oczu łza pociekła tajemna.
Błogosławili los i ludzi co im pomogli, ale w duszy narzekali na konieczną potrzebę straty chwil niepowróconych, których z dziećmi przepędzić nie wolno im było. Z Pawłem i jego żoną zawsze trwał rozbrat, któren trochę powodzenia uczyniło jeszcze wyraźniejszym, bo zazdrość oddaliła od nich brata. Ani Paweł,