Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/461

Ta strona została uwierzytelniona.

Na to zapytanie naiwnie rzucone, nikt nie odpowiedział, bo wszyscy je właśnie zdumieni sobie samym zadawali, nie umiejąc rozwiązać. W twarzach przytomnych malował się zawód doznany, boleść, niepokój, niepewność; z kolei brali do rąk testament, rozpatrywali go i nie wiedzieli co począć. Sobockiego jeszcze nie było.... Wszedł właśnie niezgrabnie udając obojętność, gdy pan Antoni włożywszy na nos okulary, po raz trzeci odczytywał wolę zmarłego, kiwając głową i czmychając nad każdym wyrazem.
— Winszuję państwu — odezwał się poważnie do przybyłego pan Piotr, wskazując ręką na kartę — żona i pan jesteście spadkobiercami zmarłego wyłącznemi. Pan Jan i Michał biorą tylko po pięćdziesiąt tysięcy. Nie pojmuje z nas nikt tego rozporządzenia, to pewna, ale je szanować będziemy....
Sobocki, zapomniawszy odegrać zdziwienia i radości, jak wypadało, podniósł głowę na obietnicę szanowania woli nieboszczyka z uśmiechem prawie szyderskim, mogącym znaczyć: — Chcielibyście ukąsić, ale nie potraficie.
Kilku uważniejszych uderzeni zostali wyrazem jego twarzy, dziwnie z okolicznościami niezgodnym.... Sobocki ukośnie spojrzał na Jasia, którego okiem szukał, i zadrżał czytając w nim złość, jaką wyrażały rozpalone oczy, chmurne czoło i zacięte do krwi wargi, z których kropla ciekła czerwona.
— Pan Piotr — odezwał się powolnie Antoni, wznosząc oczy ku Sobockiemu, — Pan Piotr mówi to w swojem imieniu, gdyż my, pozostali spadkobiercy nieboszczyka, nie myślimy przyjmować testamentu, dopóki go ścisły rozbiór nie okaże prawomocnym.
— Jakto? — obruszył się Kancelista. — Państwo byście śmieli mu zaprzeczyć?
— Naprzód — powolnie dodał August Pobiała z wysokości spoglądając na Sobockiego, — nic nie dowodzi, że późniejszego testamentu nie ma! Są tu formy! ale rzucony był do biurka między śmiecie, w przechodnim pokoju, datowany od lat dwóch; trochę osobliwsza i to,