Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/469

Ta strona została skorygowana.

my! na jego łasce! a! to umrzeć potrzeba... Słyszysz, Hiacyntho, słyszysz to! pojęta to rzecz!
— Niechże się pani uspokoi — przerwała usiłując dogodzić latającą po pokoju panna Hiacyntha. — Pani się rozchorujesz.
— Tak! a tu potrzeba radzić! — dodał Paweł, dość stoicznie znosząc fochy żony.
Julja usiadła przecie, ale strapiona, złamana, i zadumała się mocno, głęboko; westchnienie po westchnieniu burzliwie wydobywały się z jej piersi... chciała płakać i złość nie puszczała łzów.
— Co tu począć? — mruczeć zaczęła — co zrobić? upokorzenie! nieszczęście! — Czy Hieronim wie już o tem?
— Właśnie jeszcze nic dotąd nie wie, a ja mało karku nie skręciłem po nocy lecąc tu, chcąc wyprzedzić posłańców... Możemy jeszcze powtórnie się zbliżyć do niego; on nie wiele dba o miljony, kto wie, moglibyśmy piękny zrobić interes!
Julja żywo się uśmiechnęła.
— Trzeba próbować — rzekła spokojniej — pójdziesz do niego jutro rano, jak gdybyś nic o drugim testamencie nie wiedział, będziesz serdecznym... musisz się starać go sobie zjednać.
— Pójdę — odpowiedział Paweł — popróbuję, ale mnie inna myśl przychodziła...
— Otóżem ciekawa.
— Na co jemu taki majątek! — odparł mąż po cichu; trochę się wstydząc przed sobą myśli, z którą się musiał wynurzyć... On o to nie dba i zająć się taką fortuną nie potrafi. Dalibyśmy mu Horoszki, niby na niewidziane schedę jego targując... kto wie, mnie się zdaje, że za nie zrzekłby się wszystkiego...
Julja pomyślała chwilę, kiwając głową.
— A! zapewne — rzekła — pięknieby to było, ale czy się uda... Dowiedzą się ludzie, że na pewno traktowałeś... będą cię palcami wytykać za brata.
— O! moja pani! — odważył się powiedzieć pan Paweł — milionowych nie wytykają palcami...