Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/473

Ta strona została uwierzytelniona.

Zahałemu poszedł). Cóżbyś naprzykład dał za moje nadzieje? jam ci je gotów bardzo odstąpić.
Paweł aż zadrżał, ale pomyślał sobie: jak mu dam od razu całe Horoszki, pomiarkuje że coś jest, będę się powoli targował — więc zaczął:
— Naprzykład, a cóżbyś ty chciał?
— Ja? — rzekł Hieronim — toby potrzeba pomyśleć co to może być warto; słuszna jest żebyś zarobił, bo cię proces i kłopotu i pieniędzy siła będzie kosztował; nie zechcesz jednak zapewne żebym znowu wiele tracił.
— Paweł tylko pomruczał coś pod nosem:
— W najszczęśliwszym razie — dodał pierwszy, licząc spadek po Kasztelanicu do trzech milionów, na schedę ojca wypadłoby do sześciukroć, a że nas jest troje, po dwakroć na każdą głowę. Trzeba naturalnie żebyś coś zyskał. Mówił i uśmiechał się Hieronim, mając to wszystko za żarty; Paweł słuchał bardzo uważnie.
— Ho! ho! wysoko bo widzę cenisz to co jeszcze wydobyć z niczego potrzeba — rzekł serjo — ale ja, gdyby co do czego przyszło, ryzykuję.
— To też mówimy tylko aby mówić — odparł młodszy....
— No, ale gdyby się to na serjo traktowało? — począł Paweł znowu.
— Zdaje mi się, że to być nie może — odpowiedział pierwszy — bałbym się ciebie oszukać a ty mnie takżebyś nie chciał zapewne.
Gdy to mówił, wołanie jakieś za niemi słyszeć się dało; Paweł zadrżał i pobladł, Hieronim się odwrócił; ode dworku szybkim krokiem ktoś ku nim pędził. Oba poznać nie mogli kto to był taki, tylko poły starej kapoty wiatr mu podnosił, a na głowie żółciała stara lisia kapuza.
— Zaczekajmy, ktoś goni! — wstrzymał się Hieronim — choć doprawdy nie rad jestem gościowi rannemu, co mnie polowania pozbawi.
Postrzegł Paweł że nie było ratunku, i że dalsze