upieranie się w traktowaniu zgubić go mogło; obawiał się żeby Hieronimowi nie powiedziano później iż był przytomny czytaniu drugiego testamentu, ruszył tedy konceptem i poznawszy iż goniący za niemi był dziadunio Dymitr, rozśmiał się serdecznie, rzucając w objęcia Hieronima, który zdumiony, nie pojmował co się tak nagle bratu stało.
— Widzisz, jakby to cię łatwo podejść i oszukać można, chciałem ci dać nauczkę!
— Co to jest?
— Nic.... tylko masz wiedzieć, że Kasztelanic cały majątek tobie zapisał!
— Dosyć żartów! — chmurno rzekł młodszy brat, co to ma znaczyć?
— Przysięgam ci, że tak jest! Cały, cały majątek!
Hieronim zupełnie nie zrozumiał, a już i dziadunio nadchodził coraz żywszym krokiem, wołając z daleka:
— Szczasływomu szczastje[1] Jak się masz kochany dziedzicu! Stój! niech ci powinszuję!
— Państwoście się zmówili żeby mi głowę zawrócić! odezwał się Hieronim.
— Ale jak mi Bóg miły tak jest! tak jest! jak mówię, kochany braciszku! — krzyknął Paweł — Kasztelanic zrobił cię jedynym sukcessorem wszystkiego.
— Cóż mu się stało? za co? jak?
— Za to żeś nigdy u niego nogą nie postał! — dodał zdyszany dziadunio, nadbiegając z oczami pełnemi łez, które i mróz i rozczulenie wyciskały. Stryjna, wujna, bis ne rodyna![2] powiadają, a tobie właśnie stryjaszek się przysłużył! Oj! nie małego będziesz miał kłopotu!
I zacierał ręce i śmiał się.
— A i pan Paweł tu? — dodał obracając się ku niemu.
— Właśnie go powoli przygotowując do jego szczęścia, oznajmywałem o tem, ale nie chce wierzyć.