Wielki się stał rozruch w domu; po proboszcza wysłano konie natychmiast, gospodarz przybiegł z żoną do łóżka starego.
— Pop ludej chowaje, schowajut i popa![1] — rzekł wstając trochę stary, którego wesołość nie opuszczała — wielum ja przeżył, ale przyszła i na mnie godzina. Co wy myślicie, dziewięćdziesiąt osiem! dziewięćdziesiąt osiem! Ale naprzód o interesie, panie Hieronimie.
— Jakiż interes zechcesz nam polecić?
— Oto żebyście nie wzgardzili moją chudą prostacką pozostałostką, którą dla waszych dzieci zostawię. Czem chata maje, tom i prynimaje![2]. W dębowej szkatułce, która zawsze ze mną jeździła, znajdziecie tam tę odrobinę, tylko słowo twoje panie Hieronimie, że się już dzielić nie będziesz! Kostusiu! — zawołał do rozpłakanej Hieronimowej — niech mi da słowo!
— Ale po cóż to wszystko? — zawołali oboje.
— Ot, po to żebym umarł spokojnie; chcesz mi zatruć ostatnią godzinę! to się nie godzi! Daj Waść rękę.
Hieronim musiał rękę wyciągnąć.
— W hurti i kasza zjstsia![3] — dodał padając na łóżko stary — czworo dzieci, nie zaszkodzi i ten grosz co przybędzie; testament mój za rękami i w sądzie, biedy żadnej mieć nie będziecie... Ot zaraz, żeby później kto z zamętu nie korzystał, szkatułkę mi odnieść do pana Hieronima. Mensze na dwori, łeksze hołowi![4] — dodał przymusiwszy do posłuszeństwa. Ruszajcie sobie, bo mnie czas z Panem Bogiem się rozmówić, nim ksiądz przyjedzie, do najstarszego Pana, trzeba duszę ubrać w co stanie najlepszego!
Nadjechał ksiądz; wyspowiadał się pan Dymitr, zdawało się nawet że mu jest lepiej, spać się położył, wszystkich pożegnawszy i dzieci pobłogosławiwszy, i