Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mnie, Jaśnie Panie, sumienie.
— A a a! sumienie! sumienie! — szydersko, powoli powtórzył pan. — Cóż tam Jaś? — spytał po chwili.
— Pan Jan dziś coś długo spał, bo wczoraj długo po ogrodzie się przechadzał, a potem czytał jeszcze.
— Co? pewnie odkradzioną u mnie książkę? — rzekł uśmiechając się stary.... — o! łajdak!
— Niewiem co czytał.
— Kształci się, z przekąsem rzekł stary, stawiając filiżankę i ocierając usta. — Jakże tam zdrowie panny Anieli?
— Nie widziałem jej.
— Humor czy lepszy jak wczoraj?
— Wątpię, ma ona swoje zmartwienia.
— Zmartwienia te są dla mnie tylko, nie dla niej — odparł sucho Kasztelanic; — wywozi je na targ daremnie, ja za to nie zapłacę. Ja to dawno znam: więcej u mnie dobrym humorem i wesołą twarzą zyskać można.
Termiński zagryzł usta.
— A co tam nowego?
— Pani Hieronimowa chce wyjeżdżać.
— A! już! no, to kazać zaprzęgać! — śmiejąc rzekł Kasztelanic. — Nudzi mnie baba ze swoim słodkim uśmieszkiem piętnastoletnim.... to anachronizm.
— Nie wiem co to jest, że tak się nagle wybrała — rzekł Termiński — ale posądzam pana Samuela, że to jej poradzić musiał. Zdaje się, że daleko dłużej zabawić myślała, choć ludzie jej psykali od dawna.... ale wczoraj długo z sobą wieczorem się naradzali, szeptali, rozprawiali chodząc po dziedzińcu, zapewne, żeby ich kto nie podsłuchał.... i dziś poczęła się wybierać.
Kasztelanic z zadowolnieniem uśmiechnął się do siebie.
— Prosiła mnie czyby nie mogła wcześniej Jaśnie Pana pożegnać.