Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/96

Ta strona została skorygowana.



VI.

Późnym wieczorem wyszli państwo Hieronimowie na przechadzkę za wrota swojego domku, puściwszy dzieci przed sobą, żeby się niepodsłuchiwani swobodniej rozmówić mogli, a niecierpliwy pan Hieronim zapytał żony:
— No, powiedz-że mi Kostusiu droga, jakże to wszystko było?
— Tak tedy, mój serdeczny Hieronimku — odezwała się cichutko kobieta — wyjechałam z domu jak wiesz i z nadzieją i bez nadziei. Śniło mi się chwilami, że tego bogatego, bezdzietnego starca, a tak bliskiego krewnego, potrafię zmiękczyć, ulitować, wyprosić co u niego dla dzieci; to znów przychodziło mi na myśl jak to z ludźmi trudno. Widziałam przed sobą niepodobieństwa i rzucana z obawy w złote sny... dojechałam do Strumienia. Wielkie tu zastałam państwo, dwór, sale, kamerdynery... aż strach!
— I istotnie tak bogato?...
— O! bogato, a skąpo — ludzie niby rej wodzą, ale nad niemi wszystkiemi żelazna ręka starca... Ci ludzie! a! ich niegrzeczność, zuchwalstwa, ich upokarzających min, opisać ci niepodobna! Miałam nadzieję w panu Samuelu, w Jaśku, ale Jasiek, choć może tam wiele znaczy, bo się stał potrzebny, nic zrobić nie chce, zimny, twardy i zamknięty jak kamień. Samuel poczciwy, ale on tam nic nie może — nawet dla siebie. W początku jednak, że nie bardzo znam świata i ludzi, gdy mnie bardzo grzecznie przyjęto, gdy sam Kasztelanic do stołu prowadził i na pierwszem miejscu sadzał, dogadzał, wypytywał, bawił — myślałam, że pójdzie jak z płatka. Dopiero pan Samuel wywiódł mnie z błędu — wszystko jak się zaczęło tak się skończyło na pustych grzecznościach. Do Jaśka niedostąpić; zupełnie się uformował na stryja: grzeczny z daleka, zbył mnie całując w ręce i kłaniając się. Przez ludzi,