Strona:PL JI Kraszewski Jeden z tysiąca from Ziarno 1889 No 02 1.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
JEDEN Z TYSIĄCA.
przez
Józefa Ignacego Kraszewskiego.
(Dalszy ciąg.)

— Ale o jakież miejsce? — zapytał.
— O posadę nauczyciela łacińskiego języka...
— Masz waćpan kwalifikacyą?
— Skończyłem uniwersytet, otrzymałem stopień...
— W wydziale filologicznym?
— Tak jest.
Pomyślał, suczka zaczęła mu się naprzykrzać.
— No przyjdź waćpan o ósmej.
— Ale ja tu chodzę od tygodnia, jutro mnie nie puszczą — rzekłem ośmielając się.
Uśmiechnął się i ruszył ramionami.
— Słyszysz Pawle — zawołał — jutro o ósmej wpuścić tego pana do mnie... dziś przecie i ja odpocząć muszę... chodź Lola! chodź.
I z Lolą razem znikł mi z oczów.
To był tylko prolog dramatu, który się tak szczęśliwie zakończył.
Paweł dobrze usposobiony, wpuścił mnie nazajutrz o ósmej. Zastałem wielkiego człowieka w szlafroku z Lalą na kolanach, zasępionego i zmęczonego, ogromna ilość kopert świeżo na ziemię rzuconych, objaśniała o znużeniu i złego humoru przyczynie.
— A! — rzekł, zobaczywszy mnie — dam waćpanu kartkę i pójdziesz do mojego pomocnika, on to zrobi, jeśli zrobionem być może.
Pozostało mi skłonić się pokornie, wziąć notatkę i wyruszyć w nową pielgrzymkę, do drzwi tej wytycznej postaci, która się zwała pomocnikiem.
Odźwierny nie umiał mnie nauczyć, gdzieby mieszkał, widywał go bowiem tylko z teką pod pachą przybywającego w poniedziałki, czwartki i soboty z raportem, a służący na zapytanie moje o mieszkaniu jego podniósł tylko rękę do góry, pokiwał głową i zdawał się milczeniem mówić. Chcesz bo się waćpan zbyt wiele na raz dowiedzieć!...
Wiedziałem dobrze, jakim bym środkiem mógł mu otworzyć usta, ale sposobu tego użyć nie byłem w stanie, musiałem więc gdzieindziej wyjść na zwiady.
Dzień cały straciłem na wyszukanie ulicy, domu i schodów pomocnika, ale gdym tu przybył, godzina przyjęcia oddawna upłynęła, potrzeba było powracać nazajutrz. Dnia tego pan pomocnik wyjechał na wieś, po tem dwa dni chorował, trzeciego dnia było święto, czwartego nie przyjmował nikogo, piątego miał gości, szóstego spóźniłem się na kwadrans, a w tydzień dopiero stanąłem z moją kartką przed arbitrem moich losów. Milczący i surowy zmierzył mnie od stóp do głów wzrokiem badacza, ocenił moje chudopacholstwo i wyraził miną, że mnie nie uważa zdolnym zająć wysoką posadę nauczyciela języka łacińskiego, nie pytał o łacinę, ale widział z pozoru, żem miał za mało powagi i lat na to ważne stanowisko...
Kartkę jednak przeczytał, pokiwał głową i dziwił się wielkiemu człowiekowi, że mu tak małą przysłał figurę.