znać Wydyma, któremu naturalnie osadzenie samowolne w niewoli kapitana Pluty, tak dziwnie i szybko dokonane, że się nad jego następstwami zastanowić czasu nie miał, zupełnie pomięszało szyki i zmusiło do nadzwyczajnéj pilności, do wycieczek ku lochowi, do niespokojnych snów i zapytań nieustannych: Jak się to skończy! a nuż zdechnie?
Biedny porucznik był w niesłychanym kłopocie i gryzł się niezmiernie, tak że panna Salomea spytała go nawet raz, czy się nie czuł chorym, bo czegoś bardzo mizernie wyglądał.
Mocno go to obeszło, zwłaszcza, że jakoś chodziło mu o to zawsze by w oczach przyjaciołki jak najpiękniejszym się wydawał. Dnia tego, gdy mu to powiedziała, kilka razy nawet przejrzał się w zwierciadle, a po cichu serdecznie klął tego utrapionego Zeżgę.
Tymczasem w lochu cicho było jak w grobie.
Pluta z razu znękany i podpiły usnął, obudził się jednak z gorączką, nie rychło rozmiarkował gdzie był i przypomniał jak się tu dostał, by znowu rzucać, przeklinać i rozpaczać.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1016
Ta strona została uwierzytelniona.
16