sztoka tego wspomnienia jego pobiegły w miasto i ciężkie westchnienie dobyło się z piersi uciśnionéj, na myśl o dawném tak swobodném niegdyś życiu. Jednakże to lanie i przelewanie, nie ustawało, przerwane odnawiało się, i tak dalece obudziło baczność kapitana, że podszedł ciekawie ucho do ściany przyłożyć.
Mur był dosyć cienki w framudze i przycisnąwszy się do niego, Pluta mógł rozeznać lepiéj, że owemu laniu towarzyszyło sztukanie, zabijanie, suwanie, jakaś widocznie ludzka robota.
Serce okrutnie mu bić zaczęło.
— Gorzéj już nie będzie, — rzekł w sobie, obok mnie są ludzie, wszyscy w zmowie być nie mogą, trzeba się do nich dostać, przez mur słychać, nie powinien być zbyt gruby, wydrapię go lub podkopię się — o! muszę się ratować.
Błysnął tedy promyk nadziei i kapitan chwycił się gorliwie do nowéj roboty. Żelaznych kilka antabek i gwoździ dostarczyły mu narzędzi, wygodnie o ile mógł przysiadł się do
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1026
Ta strona została uwierzytelniona.
26