Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1047

Ta strona została uwierzytelniona.
47

Wschody były szczęściem puste i nikt nie spotkał kapitana, który widząc, że już potężne wywarł na Czwartackim wrażenie, postanowił z niego korzystać ze zwykłą sobie przytomnością umysłu, całkiem prawie odzyskanym.
Zaraz więc wszedłszy na górę, sarn zaryglował drzwi wchodowe, a nie tracąc czasu obejrzał się, szukając dla siebie stosownego odzienia.
Achilles stał osłupiały, a kapitan plądrował swobodnie nie mówiąc słowa. Szczęściem jakiemś suknie chemika przygotowane leżały na wierzchu, miara ich przypadała na kapitana, który spróbowawszy pomyślał naprzód o ogoleniu i umyciu.
Czwartacki stał niemy i bezwładny, podbity był śmiałością tego człowieka, który znać miał jakieś prawo, gdy się tak rządził tu jak u siebie. Achilles stracił panowanie nad sobą, czuł się jego podwładnym.
— Gdzie brzytwy i mydło? — spytał Pluta. Właściciel je wskazał, resztę, instynktem poznajdywał kapitan otwierając szafy i szuflady, domyślając się już łatwo schronienia ręcznika