po ramieniu poklepał, widząc tak poczciwie posłusznym.
— Jesteś zacny, godny chłopiec, — rzekł poważnie, — mam dla WPana wiele — wiele szacunku.... Czuję to, że zważając na mój przed chwilą dziwny sposób zarekomendowania się, miałbyś prawo obawiać się, nie ufać mi.... ale masz serce.
Miéj serce! i patrzaj w serce!
Umiem to ocenić i szanuję WPana.
Domawiając tych słów, kapitan spuścił oczy w szufladkę, w któréj było z pięćset złotych, odliczył skrzętnie czterysta pięćdziesiąt i czterdzieści groszy na dorożkarza, schował to wszystko do kieszeni nie oglądając się na Achillesa, poczém siadł i napisał rewers, podpisując tak nie wyraźnie imię hrabiego Parkosza, że nikt w święcie, nawet najwprawniejszy zecer nie mógłby go przeczytać, nałożył kapelusz na głowę znaleziony na łóżku, wstrząsnął dłonią Czwartackiego i zabrał się do wyjścia.
— Zacny młodzianie, — rzekł patetycznie w progu, — winienem ci wyrwanie mnie z wię-