Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.
97

Najtwardszy człowiek, któremu się już zdaje, że nie ma serca, jeszcze na nie cierpi, choć go pozbył.
I zdawało się téj niewieście, która dla pozoru cnoty poświęciła teraz wszystko, że jéj dziecię śpiące obok, nie uczyni wrażenia żadnego, że obojętnym snem potrafi zamknąć oczy jak zamknęła piersi... ale napróżno usiłowała sen na powieki przywołać. Wyobraźnia w różnych postaciach przedstawiała jéj sierotę biedną, bez dachu i opieki, bez imienia, nadewszystko bez matki, i wzruszona zrywała się niespokojnie. Ta myśl, że przez ścianę było to dziecko, którego nieznała nigdy, nie widziała dorosłem, a które należało jednak do niéj... to znowu wyrazy i surowa twarz Feliksa niedozwalały spocząć... Sumienie nic jéj nie mówiło, bo z niém wedle woli swej i zasad zrobiła rachunek, ale jakiś instynkt poruszał krew i wstrząsał całą istotą.
— Chciałabym choć ją zobaczyć zdaleka, mówiła do siebie — czy podobna do mnie? czy do niego? jak ją wychowali? mogłabym niepoznana zbliżyć się do niéj! Ale potém co