zów przemocy, — ocalasz ofiarę zemsty niegodnéj, człowieka nie chwaląc się pełnego cnót i chwały, nic ci dziś nie powiem więcéj, przyszłość zapisze resztę w dziejach! Vale et me ama! — dodał całując w oba policzki osłupiałego chemika.
To rzekłszy otworzył drzwi kapitan, ale mu coś przyszło do głowy, gdy już jedną nogą był za progiem.
— Wyznam ci jednak, mój drogi, że reńskie wino robisz szkaradnie!.... Bywaj zdrów.
Takim wystrzałem uciekającego Parta, raniwszy w samo serce biednego Achillesa, który poczynał już nowego surduta żałować, wyszedł kapitan i znalazł się na wschodach.
Tuż, naprzeciw przez otwarte przypadkiem drzwi widać było izdebkę panny Salomei, i ją samą nad stoliczkiem z robotą opartą. Kapitan mimowolnie zwrócił oczy i stanął wryty... jakby widmo jakie zobaczył.
Nie wiem co się z nim stało, ale choć obawa pochwycenia, pogoni, powinna go była z domu tego co najprędzéj wygnać, wstrzymał się z jakiémś mimowolném przerażeniem.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1050
Ta strona została uwierzytelniona.
50