Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1051

Ta strona została uwierzytelniona.
51

Jakby czując ten wzrok padalca wlepiony w siebie, biedna istota podniosła schyloną głowę, spojrzała i krzyknęła.
Jéj także złowrogie jakieś ukazało się widmo.
Na krzyk ten prawie, zjawiła się trzecia postać, któréj chodu choć stukliwego ani kapitan ani ona nie słyszała.
Był to Wydym, który w swojéj godzinie szedł właśnie odwiedzić pannę Salomeę. Głos kobiety przeraził go, zbliżył się kapitan i obejrzawszy się trącony, postrzegł go przy sobie.
Oba osłupieli... ale Pluta prędko przytomność odzyskał.
— Upadam do nóg porucznika! wszak porucznik? — zapytał szydersko. — Gdzież się podziewa przyjaciel mój kochany Zeżga? ha?
Pierwszy raz w życiu porucznik się uląkł, zdawało mu się, że ze wschodów spadnie, że śnił...
— Nie mylisz się WPan.... kapitan Pluta, do usług, — dodał zbieg więzienny szybko, który nie zapomni, że jadł chléb pański i będzie mu się zań starał odwdzięczyć.... Do zobaczenia! do zobaczenia!