cznia, nie uważała za konieczność w czémkolwiek się sprzeciwić Elwirze.
Dnia, o którym mowa, Cypcewiczowa wybierała się właśnie z Elwirką zadumaną i zniecierpliwioną do Saskiego ogrodu, gdyż p. Samuela cierpiała na głowę i osunięta w fotelu, czekała na tego nieznośnego Feliksa, który użalać się nad nią nie przychodził, jak na złość.
Elwira włożywszy mantylkę, rękawiczki, kapelusz chodziła po pokoju głośno narzekając na nieznośną ślamazarność furmana, który nie zaprzęgał, nareszcie wybiegła sama do sieni, aby wydać stanowcze rozkazy.
— Cypcuniu droga! moje serce, — odezwała się głowę tuląc w dłoni p. Samuela, — uważaj ty, proszę cię na to dziecko, proszę cię.... Ona kocha się biedna, ten człowiek ją męczy. Nie dopuść, aby się nadto zbliżali. Ona tak jak ja, cała żyje sercem, nerwowa, drażliwa, delikatna, ją każda rzecz tak wzrusza, zlituj się, nie spuszczaj jéj z oka.
— Ale niechże pani dobrodziejka będzie spokojna...
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1057
Ta strona została uwierzytelniona.
57