ję, że mi się dusza wyrywa do spokoju, ciszy, do odpoczynku, do jakiéjś sielanki. Wiem sam, że to znamionuje upadek, ale już z tego nie wylizę: dostałem reumatyzmu w mózgu, myśl mi się plącze, wypadałoby to raz się ożenić i siąść pod piecem. Ale cóż, czy to oni się znają na ludziach, czy one nadewszystko ocenią takiego jak ja człowieka, wypróbowanego jak złoto!! Niech licho porwie jenerałowę, gdyby za mnie pójść chciała, ożeniłbym się z nią, choćby mi figle płatać miała, pod tym względem byłbym filozofem; ale nie pójdzie pewnie. Z ostatniéj biedy i niemożności znalezienia odpowiedniéj partji, gotówbym nawet poślubić tę nieszczęśliwą, malowaną, jakże się to ona nazywa? ha? przy ulicy Wilczéj? Adolfinę? Dwie niefortunne dole, moja i jéj, podałyby sobie ręce bratnie — ale brzydka! ale stara! i kto wie jaka ona na codzień? Gotowaby morzyć mnie głodem i nie dać się ani oszukać, ani wybić? Jednakże dziś nie mam gdzie pójść, chyba do niéj, tambym się może o Kirkuciu dowiedział i znalazłbym czasowe przytulisko. Bo gdzież zajść? wszędzie
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1088
Ta strona została uwierzytelniona.
88