Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1105

Ta strona została uwierzytelniona.
105

— Daj mi pokój, — rzekł kapitan, — ja nie wiem czy sam sobie potrafię dać radę, zwątpienie mnie ogarnęło. Zostań, jedz, jak ci się podoba, oddaj mi tylko papiery.
To mówiąc kapitan siadł w krześle, a Kirkuć upokorzony i przejęty, począł w milczeniu popłakiwać po trosze.
— Słuchajno, jeżeli te łzy lejesz na moją intencję, — rzekł Pluta, — to darmo sobie gwałtu nie zadawaj, na nic się to nie przyda. Ja myślę teraz żyć spokojnie, szukam kąta dla wytchnienia po burzach, tobie nie poradzę.
— Ale mnie nie odpychaj, kochany dobroczyńco, przyjacielu! — zawołał Kirkuć, — oświeć mnie, pomóż radą, co ja pocznę na wsi?
— Powiedz mi, co ja pocznę w mieście? — rzekł Pluta zimno, — ale o tém potém, naprzód mi papierów potrzeba; czy istotnie za mną tu przyszedłeś tylko? w takim razie idź i powiédz mi swoje mieszkanie, bo ja tu mam interesa pilne.
— Ja! ja! — zmieszał się pan Mateusz, — ja tu po części dla tego, a po części przybyłem,