Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1107

Ta strona została uwierzytelniona.
107

że może go o kilka złotych bezkarnie powiększyć i pójść po drodze na piwo, westchnął więc głęboko i rzekł:
— Ach! dwadzieścia pięć złotych
Pluta nic nie mówiąc, dobył z kieszeni pieniędzy i dał je przyjacielowi, który żywo wymknął się z domu.
Wszystko się tedy najlepiéj znowu składało i kapitan nabrał nieco otuchy, ale już nie przypuszczał téj walki i upartego pasowania się z losem, do których dawniéj był przywykł, myśl wiodła go ciągle do idealnego jakiegoś spoczynku. Nawet namiętne prześladowanie jenerałowéj, zdawało mu się dziwactwem nieusprawiedliwioném, chłód i ciemności więzienne wystudziły w nim resztki gniewu i zalu, chęć zemsty i potrzebę boju.
Począł rozmyślać, gdy zatopionego w dumaniach obudził szelest sukni niewieścich; p. Adolfina z Manią stały przed nim. Kapitan wstał żywo i usiłował udać wesołość, mimowolnie oczy jego skierowały się w twarz dzieweczki świeżą, rozkwitłą, wesołą, spokojną, od któréj promieniał jakiś pokój anielski i ci-