Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1120

Ta strona została uwierzytelniona.
120

— No? jakże? — zdziwiony uporem, zapytał kapitan.
— Nie wiem....
— Namyślisz się.... upadam do nóg.
Widząc że się ani słowa nie doprosi, Pluta poszedł ku drzwiom, włożył kapelusz i wysunął się z domku Jordanowéj w dosyć kwaśnym humorze.
— Jeszcze głupsza niż kiedykolwiek była, — rzekł do siebie w progu, — ale powoli da się nauczyć rozumu. Nigdym się jednak tego nie spodziewał. Ha! ha! Adolfina namyśla się, czy mnie ma wziąć za męża! Otóż na co zszedł pan kapitan Pluta.... Nie pozostaje mi po tém, chyba wstąpić do Kapucynów.
Ruszywszy ramionami, splunął filozoficznie i kazał się wieść do hotelu, gdzie wierny Kirkuć już na niego oczekiwał z maluczkim węzełkiem pod pachą i mocno znów pocałunkami bawara zarumienioną twarzą.