— Sto, dwakroć?
Prawnik, który nie znał stanu majątkowego p. Palmer dokładnie, spojrzał na nią trochę zdziwiony.
— Nie mam tyle, ale sprzedam klejnoty moje, pożyczę.... co tylko można....
— Tak! a jeżeli te dwakroć i majątek w dodatku przepadnie? — zapytał Oktaw.
Jenerałowa zastanowiła się chwilę, spuściła głowę.
— To być nie może, — rzekła.
— Wszystko być może — odparł Pobracki.
— Cóż począć?
— Muszę pomyśléć? — rzekł prawnik, — rzecz jest największéj wagi, czasu mało do stracenia, przez dziś i jutro musiemy się decydować.... ale w téj chwili, nie śmiem nic jeszcze mówić.... Jeden środek, słaby, niepewny, jak błyskawica przeszedł mi przez głowę.... nie śmiem go nawet podawać.
— Jaki? jaki? mów, przerwała kobieta, która bardziéj była wzruszoną niż kiedykolwiek i napróżno usiłowała pohamować doznane wrażenie.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1126
Ta strona została uwierzytelniona.
126