Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1151

Ta strona została uwierzytelniona.
151

ki, aby sobie głowy i piersi nie rozbiło idąc po świecie.
— Wujenka powinnabyś być mi tą ochmistrzynią! mentorką!
— Na długo? — zapytała pani Palmer. — Wychodząc odemnie, ręczę, zapomnisz o tém coś mówił.
— Tak płochy znowu nie jestem.
— Istotnie, potrzebowałbyś czułego, macierzyńskiego oka, aby cię od niebezpieczeństw grożących uchronić, ale młodzi rzadko słuchają starych.
— Starych? — podchwycił śmiejąc się Hunter.
— O! ja jestem bardzo stara! — z westchnieniem dodała jenerałowa.
— Nie wierzę.
— Przekonasz się....
— Tém lepiéj dla mnie, tulę się więc śmieléj pod macierzyńskie jéj skrzydła.
Jenerałowa znowu zmierzyła go niedowierzającym wzrokiem, który razem zdawał się wyzywać. W ciągu całéj rozmowy, postać jéj wyrażała umyślną sprzeczność ze słowy, któ-