do niéj i zdziwiona została niezmiernie, widząc ją zapłakaną. Na łzy rzadko się kiedy zbierało pani Jordanowéj, potrzeba było nadzwyczajnych powodów, ażeby mogła zapłakać. Mania przestraszona rzuciła się ku niéj z całą czułością dziecięcia, i obejmując ją rączkami, sama prawie nie wiedząc czego, zabierała się rozłzawić.
— Ale cóż to jest cioci? co to jest? proszę mi powiedziéć? może ja co pomogę! A! to ten jakiś nieznośny natręt, musiał coś nagadać, przestraszyć! Nie potrzeba go puszczać. Ja nie wiem dla czego, ale na tego kapitana bez wstrętu patrzéć nie mogę, to musi być okropny człowiek!
— A! w istocie, to człowiek okropny! nie mylisz się moje dziecko, — odpowiedziała szlochając coraz mocniéj Jordanowa, — bodajbyś nigdy podobnego nie spotkała w życiu — dziecko moje....
— To dla czegóż go ciocia przyjmuje?
— Muszę!! — odpowiedziała łkając wdowa, — nie mówmy o tém, ty tego zrozumiéć
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1163
Ta strona została uwierzytelniona.
163