Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1177

Ta strona została uwierzytelniona.
177

mowali, ale ufał w starą znajomość Teoś, że się do nich dostać potrafi. Szczęściem brama jeszcze nie była zamknięta, a stróż ze psem czujną w niéj wartę odbywali, choć w ulicy już było cicho i pusto.
W pokoju pana Zacharjasza świeciło się jeszcze. On sam ubrany w szlafrok, dopaliwszy ostatnią fajkę, którą postawił w kącie, tak by koniec cybucha oparł się na zwykłém miejscu oznaczoném plamką brunatną, związywał miesięczną kollekcję Kurjera, gdy Teoś zapukał do drzwi.
Mocno go zastanowiło, że ktoś do niego przyszedł o téj porze, gdyż musiał być z interesem, a interesa wszystkie odnosiły się do departamentu saméj pani.
— O! o! — rzekł przeciągając długo wykrzyknik, którym powitał jakąś niezwykłą przygodę, — o! o! cóż to tam takiego, proszę wejść.
Obróciwszy się postrzegł Teosia.
— A! to WPan, gość wcale niespodziewany! Czy nie o lokal? hę?
— Właśnie, ale nie dla mnie.