Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1186

Ta strona została uwierzytelniona.
186

Teoś całował rękę pani Zacharjaszowéj, jak widmo weszła poważnie do pokoju.... uśmiechem zmarszczonéj twarzy i wykrygowaną postawą, dodając do tego obrazu z siebie strasznego, niepotrzebną mu cechę śmieszności.
— Na Boga! nie bijcie się, — zawołała żywo, — miłości z serca wywalczyć nie można, rywal niech ustąpi wspaniale.... Hrabio! podaj mi rękę... przebacz szlachetnie współzawodnikowi.... bądźcie przyjaciołmi.
Głuche milczenie po tych słowach, myśl jéj inaczéj zaraz powiodło.
— Nie, mężu, — rzekła, — to próżno, ja nie powrócę do domu!... On mnie kocha, ja go kocham.... natura uświęciła ten związek serc... przed ołtarzem miłości zawarty... Dzieci? gdzie są dzieci? ja dzieci nie miałam nigdy! Wszystko potwarze.... Ale cicho! król jegomość! a z nim jego przyjaciel, mój kochanek! Laufry przodem, liberja pąsowa.... kity.... o! kłania mi się od ust.... Tak, wieczór się zobaczemy.... A! i on niewierny! kasztelanowa! nie! to być nie może.... Niechże panowie siadają! Jak się ma ks. prymas? Tak! niezawodnie.... słyszałam