— Na miłość Bożą....
Adolfina przestraszona zaczęła się tłumaczyć, ale w téjże chwili zmieniła nagle i usposobienie i myśl z prawdziwie kobiecą lekkością. Rzeczy posunięte już były do ostateczności, nie miała powodu kłamać i oszczędzać, spojrzała śmieléj.
— Panie baronie! to pan nie ja, obawiać się powinieneś?
Dunder, który straszył nie zastanowiwszy się dobrze, czy dotrzyma co obiecuje, spłoszył się równie prędko jak wprzódy Adolfina.
— Ja? — spytał.
— Tak! pan! Nie wstydże panu przy jego siwych włosach, takich się dopuszczać bezprawiów! Nie dość, że za pieniądze chcesz kupować kobiety, jeszcze siłą je przymuszasz aby ci się sprzedawały! Dobrze! mścij się pan! a ja będę krzyczeć! ja pójdę! przyznam się do moich win, ale wypowiem twoje, powiem je głośno! wszystkim, wszędzie, wśród ulicy. Co mi zrobisz?
Baron zląkł się na prawdę, nie wiedział jak
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1203
Ta strona została uwierzytelniona.
203