Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1205

Ta strona została uwierzytelniona.
205

nowczo, — pokoje pozamykane.... i nie wiadomo kiedy powrócą.
— Ta! ta! ta! — rzekł kapitan, — pozwolisz mi asińdzka sprawdzić?
— Co? co?
— Pójdę się sam przekonać...!
— A kiedy ja gadam! — groźnie ofuknęła Kachna.... — no, to ruszajcie w swoją drogę i bywajcie zdrowi....
Oczewista było, że go z rozkazu odprawiano z kwitkiem, kapitan zagryzł wąsa, dobył rubla i dał w milczeniu Kachnie, która z pogardą rzuciła go w błoto.
Pluta podniósł pieniądz milcząc zawsze, wziął trzyrublowy papierek i znowu kusił, ale i ten nie inny los spotkał... Kachna wrzała.
— A co to, myślicie mnie kupić? hę? sądzicie że to na targowicy? trutniu jakiś...
— Stój! stój! — rzekł kapitan, — pohamuj się... bo będziesz tego żałować!
W chwili gdy Kachna zabierała się na żwawsze jeszcze łajanie, uparty Pluta obejrzał się, minął ją, przebiegł podwórko i wpadł jak piorun do pokoju, w którym siedziała Jordanowa.