Ta przestraszona porwała się z kanapy.
Kachna goniła z psami za nim, ale dognała go za późno.
Spojrzała tylko przezedrzwi.
— No cóż z takiemi rozbójnikami robić, — zawołała uchylając je, — co jeśli człowieka nie przekupią, to siłą, mocą swoje robią.... taż to wlazło gwałtem!
I trzasnąwszy drzwiami, odeszła.
Adolfina drżała, bojąc się daleko gorzéj Pluty niż bogatego barona....
— Cóż to jest takiego? dom już dla mnie zamknięty? — spytał kapitan, — rozkazy wydane aby mnie jak studenta od drzwi odprawiać? Co to ma znaczyć? mów Adolfino! czy służąca głupia, czy jéjmość nie łaskawa, czy jam tak nie miły?
— A! ja tam nie wiem co jest! daj mnie WPan pokój! ja nie mam czasu...
— Przecież słówko staremu przyjacielowi, łagodny ton przybierając odezwał się Pluta, godzi się powiedziéć? Był baron?
— Był.
— I cóż?
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1206
Ta strona została uwierzytelniona.
206