wałam na wszystko. Idę spokojna, zajdę gdzie Bóg da.... stanie się ze mną co przeznaczy, ja Mu ufam! A pan, — obróciła się do Teosia, — wszak także jesteś mojego zdania?
— Ja? — żywo podchwycił Muszyński, — powinienbym być tego zdania co pani, alem nie dosyć święty i błogosławiony.
— O! fe! fe! pan sobie żartujesz ze mnie! to się nie godzi! — zawołała Mania.
— Dobrze! dobrze! rób mu srogie wymówki, — przerwał Narębski, — nie wiesz ile on na nie zasłużył.... wątpi o sobie, o życiu, o przyszłości, truje troską niepotrzebną najpiękniejsze nadzieje...
— Wierz mi pan, że o siebie, doprawdy nigdym się bardzo nie uląkł, — odpowiedział Muszyński z przyciskiem, — kawałek chleba zawsze się jakoś znajdzie, mam siłę, zdrowie, coś przecie potrafię, a w ostatku mogę doskonale choćby drzewo piłować, lękałbym się tylko miéć na ramionach los cudzy, bo wówczas wielebym pragnął, a nie wiem czybym podołał.
Narębski westchnął, Mania spojrzała na Teosia, jakby się domyślała o czém mówił.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1286
Ta strona została uwierzytelniona.
72