Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1325

Ta strona została uwierzytelniona.
111

stały nieruchome, wielkie, jasne postacie owe nieznane, z któremi Teoś wszedł, sam niewiedząc jak w te strefy górne.... Ziemia mu znikła z oczów... Mleczna białość oblekała wszystko. Starcy z siwemi brodami w szatach śnieżystych, z założonemi na piersiach rękami, szeregiem otaczali wschody i widać było tysiące ich, malejących, ale wyraźnych, ginące aż gdzieś w niedoścignioném oddaleni blasku...
Jedni z nich na białych powiewnych sukniach mieli krwawe znaki na sercu, inni krwawe przepaski na głowie, na rękach stygmata, na ustach piętna boleści.... tu i owdzie zza szeregów powiewała palma blada zielona, gdzieindziéj szeleściały cicho skrzydła anielskie.... Świat to był bezbarwny, prawie cały ze złota i bieli, ale w promieniach oblewających go, chwilami migały smugi jakby rzuconych świateł od drogich kamieni, różowe, zielone, niebieskie, fioletowe.... Cisza głęboka panowała dokoła, ale wśród niéj było jakby drganie fal od dalekiéj niepochwyconéj muzyki, wszystko ziemskie, rozpromienione, uduchowione, zlewało się tu w jakąś dziwnie har-