Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1333

Ta strona została uwierzytelniona.
119

Lokaj téż przypomniał sobie Kirkucia i po lekkim propedeutycznym ukłonie, poczęła się łatwo rozmowa, od któréj wcale się nie uchylał nowo emancypowany sługus, rad że sobie zrobi znajomość między ludźmi swobodnemi, a mocno podrażnion świeżą jeszcze przygodą, która go burzyła przeciwko jenerałowéj i Bzurskiemu. Chętnie więc zaczął pleść o nich, co Kirkuciowi w smak poszło. Postawił mu nawet butelkę przysiadłszy się do niego, bo nie był wcale dumny gdy mu o skórę chodziło, a czuł, że tu się czegoś pożytecznego będzie mógł dowiedziéć. Nauki Pluty w las nie poszły, Kirkuć głęboko niemi przejęty, postanowił, bądź co bądź, wybadać człowieka, którego mu los tak szczęśliwie nastręczył.
— Oj to dom! — rzekł po chwili z goryczą lokaj, — oj! to dom.... nie ma co mówić.... jest się tam czego napatrzyć kto ma oczy, i nasłuchać kto ma uszy. A i ja tam dosyć widziałem, choć nie wszystko mówić się godzi.
— No! no! ale tak.... między nami, — rzekł Kirkuć.
— Dobre oni téż mają uszy, a ręce długie,