Nazajutrz zaraz kroczył do Pobrackiego z osnutym w ciemnościach nocy planem i tak dobrze a cierpliwie do drzwi jego kołatał, że choć go kilka dni wodzili, odkładając posłuchanie od rana do wieczora a od wieczora do rana, w końcu został dopuszczony do przybytku.
W parę dni po owéj bytności u Byczków, dostąpił szczęśliwie oglądania oblicza, które nie łatwo się komu ukazywać raczyło. Zastał wielkiego legistę jak zawsze, po Napoleońsku stojącego przy biórku, dla tego aby przybyłych nie był zmuszony prosić siedziéć; z ręką założoną za surtut szczelnie i surowo zapięty, z drugą opartą na stosie papierów, w postaci wyraźnie zdającéj się mówić że nie ma czasu, i dającéj do zrozumienia, aby przybyły spieszył się z interesem i odchodził.
Ujrzawszy Plutę, Pobracki skrzywił się znacząco — kapitan na opak był słodki i miły jak lukrecja, kłaniał się nizko, stąpał z pokorą, dusił kapelusz w obu rękach, jakby siebie i wszystko co jego było, chciał zmniejszyć w obliczu tak wielkiego człowieka.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1336
Ta strona została uwierzytelniona.
122