Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1343

Ta strona została uwierzytelniona.
129

wiony nagle na szyderstwo ludzi, na zwycięzkie uśmiechy tych, których gromił dotąd z wysokości cnoty!.... Było się czego ulęknąć, zaprawdę! Poty zimne nań uderzyły, powiódł ręką po czole i postanowił, z niezwykłą sobie żywością, jechać natychmiast do pani Palmer, aby się z nią rozmówić stanowczo. Miał ku temu i inną przyczynę, od dni bowiem kilkunastu i wprowadzenia do jéj domu Abla Huntera, jakoś coraz mniéj był rad z fizjognomji, którą stosunek cioci do siostrzeńca przybierał. Ale ile razy wspomniał o tém ostrożnie, jenerałowa się uśmiechała i białą podając mu rączkę, odpowiadała:
— Cóż ci się śni? zazdrość!.... to dzieciak.....
Wszakże ten dzieciak coraz się lepiéj rozgaszczał w domu, coraz w nim częściéj przesiadywał, Pobracki schodził go wieczorami w salonie sam na sam z panią Palmer i z mowy młodego trzpiota mógł miarkować, że coraz byli bliżéj z sobą. Nie przypuszczał on lekkości zbyt daleko posuniętéj w kobiecie tak poważnéj i tak bardzo starszéj od hr. Abla, że matką jego byćby mogła, ale go to jednak