Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1358

Ta strona została uwierzytelniona.
144

Wyrzekła to z taką goryczą, ale razem z tak gwałtownym gniewu wybuchem, że Narębski stanął osłupiały i przybity.
— Ja nic nie chcę, — rzekł z godnością, — ale dla dziecka błogosławieństwa, jeśli nie serca to formy, wymagam, żądam go i nie odstąpię. Nie winienem temu że wié o matce, bom przed nią taił jéj życie, woląc by się sądziła sierotą. Stało się to mimo woli mojéj, na łzy dziecka patrzéć nie mogę. Żadnych ofiar nie przyjmie ona, ani ja, ale krzyża na czole w drogę życia, nie możesz jéj odmówić... a potém... bądź zdrowa na wieki — nikt, ona ani ja nie staniemy na drodze twych tryumfów.... Idź szczęśliwa! idź! bogdajbyś u wrót innego świata nie wyciągnęła próżno z łoża boleści rąk do twojego dziecięcia!
Jenerałowa wysłuchała tych słów wymówionych z uniesieniem, zimno i niecierpliwie, czuła się tylko podrażnioną.
— Nie chcę żebyś pan tu z nią przyjeżdżał, — rzekła, — dokąd mam przybyć i kiedy, aby spełnić jego wolę?
Narębski się zastanowił.