Nazajutrz kapitan stawił się u Pobrackiego z tym samym uśmiechem i przybraną minką pokorną, która gorzéj od najjawniejszego zuchwalstwa drażniła prawnika. P. Oktaw miał czas obmyśleć jak się znaléźć i stał wielce poważny, nie dając po sobie poznać, że go wczorajsze groźby dotknęły.
— Cóż mi pan dobrodziéj rozkaże? — zapytał kapitan.
— Przypadkiem widziałem się wczoraj z p. jenerałową, — rzekł Pobracki, — mówiłem jéj o panu.... odpowiedziała mi, że sama się z nim widziéć pragnie. Oto wszystko co mu mam do oznajmienia.
Pluta się zamyślił.
— Kiedy? — zapytał.
— A, tego nie wiem.
— Więc idę natychmiast, — odparł kapitan, — a tymczasem dziękuję panu i ręczę, że w każdym razie na dyskrecję moją rachować możesz.
Oktaw ruszając ramionami, rzekł:
— Tego nie rozumiem.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1364
Ta strona została uwierzytelniona.
150