Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1369

Ta strona została uwierzytelniona.
155

jeszcze się tłucze na widok tych czarnych oczów.... Słówko tylko.... nie byłbym nigdy udał się do ciebie, gdyby nie konieczność, gdyby nie ostatnia bieda. Jeśli wyjdę z tego położenia, oddam święcie co mi pożyczysz, jakem Pluta, nie chcę podarku, nie chcę od ciebie jałmużny, ale mię wyratować możesz.
Jenerałowa spuściła głowę w milczeniu i skłoniła mu się z daleka. Stał jeszcze gdy mu z oczów znikła. Pluta wysunął się powoli, ale nie mogąc sobie zdać sprawy z odwiedzin, z mowy, z tonu jenerałowéj, z uproszonéj przez nią zwłoki — a nareszcie ze swojéj własnéj łagodności.
— Czegoś dziś była tak nadzwyczaj zasłodzona po wierzchu, — rzekł wyszedłszy w ulicę i ochłonąwszy z wrażenia, — że gotówbym był domyślać się jakiegoś pieprzu pod spodem. Nic chyba nie rozumiem, obałamucony jestem i głupi. Ale jakaż bo ona jeszcze piękna! jak szatańsko wspaniała, jak porywająca! A! te oczy!
A potém śmiać się zaczął sam z siebie.
— O! głupi Pluto, — rzekł, — głupi Pluto,