które ujrzeli stojąca z załamanemi rękami Manię, Jenerałowa weszła do izdebki poważna, sztywna, jakby do balowego salonu. Postawa jéj mogła raczéj onieśmielić niż rozczulić — ale sierota postrzegłszy tę, w któréj domyślała się matki, któréj twarz już jéj była znaną — padła na kolana i klęcząca przyjęła ją, prawie na pół omdlała.
Narębski skoczył w milczeniu ratować pochylone dziecię, którego czoło okryła bladość śmiertelna, gdy p. Palmer mało co zmięszana, okiem zdawała się tylko szukać krzesła i siadła na niém milcząca. Usta jéj były zacięte, twarz surowa i gniewna.
— Matko! matko moja! niech raz w życiu wolno mi będzie wymówić to imie, ucałować twe ręce... matko!...
I za łzami więcéj powiedzieć nie mogła.
P. Palmer schyliła się i pocałowała ją w czoło chłodnemi usty.
— Uspokójże się, — rzekła, — ale uspokójże się proszę...
— Matko! — przychodząc do siebie powtórzyła Mania, — prawdaż to że ja ciebie o-
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1372
Ta strona została uwierzytelniona.
158