Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1377

Ta strona została uwierzytelniona.
163

— Otwiera oczy! — odezwała się Jenerałowa powoli, — to nic jéj nie będzie, żal mi jéj szczerze, ale cóż ja tu poradzić mogę; przecież nie wymagacie odemnie, abym się poświęciła dla niéj, to jéj nieposłuży i przychodzi za późno.
— Czuję, żem tu niepotrzebna, żem się powinna była oprzéć nierozważnemu naleganiu pańskiemu.
Mania otwarłszy oczy, nic wyrzec jeszcze nie mogąc, szukała oczyma téj kobiety marmurowéj, która stała nad nią jak widmo jakieś, i wyciągała do niéj rączęta białe... napróżno! p. Palmer nie ruszyła się z miejsca.
— Uspokójże się, — rzekła chłodniéj jeszcze niż wprzódy, — niech cię Bóg błogosławi, ja muszę, ja muszę odejść — mnie to wrażenie nęka i zabija. — Któż wié, nie rozpaczaj! zobaczyć się możemy jeszcze, gdy będzie można... ja sama postaram się zbliżyć do ciebie. Bądź spokojna.... Niech Bóg da szczęście.... bądź pobożną! — módl się, Bóg nie opuszcza sierot.... Błogosławię, błogosławię!!
Wszystko to razem wymówiła prawie nie