partą na rękach i dumał, łzy toczyły mu się z oczów ciche, a usta śmiały szydersko.
— Otóż życie i szczęście nasze — rzekł w duchu, — wartoż tak bardzo troszczyć się o jutro, pozajutro i wszystko co się ma skończyć garścią ziemi i kupką trawy, która na niéj wyrośnie... a potém? drugi głupiec urodzi się i znowu ta sama komedja.
Teoś dosyć smutny powrócił do domu. Mieszkał on, jak wiemy, w bliskiém sąsiedztwie, w takiejże ubogiéj izdebce jak Mania. Ta tylko była różnica obu mieszkań, że Muszyńskiego daleko było nędzniejsze. W gospodzie téj która mu na krótko służyć miała, nie myślał on wcale ani o wygodzie ani o wdzięku, rzucił w kąt swój tłumoczek podróżny, a że biegał wiele a chłopak go opuścił, ledwie miał czas posłaniem okryć choć łóżeczko. Trochę papierów błąkały się na stoliku przy niedopalonym kawałku świecy.
Zdziwił się mocno, gdy stróż w bramie, o-