— Julusia prawie boso i niezmiernie skromnie odziana, dostała się wówczas do Warszawy bez żadnego sposobu do życia — zapłakana, zdesperowana — poszła zrazu z biedy do jakiegoś magazynu. Właśnie ją w tym opłakanym stanie poznałem, gdy z pracy rąk żyła. Kirkuć czuł się upokorzony tą wiadomością, ale miczał — zapił ją piwem.
— Jeszcze się to wówczas żyło i co się zowie dom trzymało w Warszawie, mówił kapitan. A! lepsze to były czasy — ludzie w karty grali, poczciwych birbantów na bruku było jak maku — dziś, licho wie co! i do tego passja przeszła! Świat popsuty! żadnéj w nim passji, żadnéj, co się nazywa — chodzą bledzi jak ćmy po świecie, a patrząc na nich aż spać się chce i poziewać.
Przypadkiem tedy raz idąc około tego magazynu — patrzę w okno, a miałem taki zwyczaj że gdzie były kobiety zawszem w okna zaglądał. Nigdy nie można wiedzieć co człowiek zobaczy! — patrzę, a! szalenie śliczna dzieweczka, krew z mlekiem — czarnobrewa, oczy szafirowe — kształty medycejskie.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.
132