Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1414

Ta strona została uwierzytelniona.
200

dzie, jakby po wielkim rozpierzchnione boju, spoczywały. Stolik z serwantką i lampami zajmował środek, tyłem, bokiem, jedne na drugich okrążały go krzesła i fotele dziwnie pomięszane, fortepjan zamknięty w pace, lustro w muślinowéj spódniczce, półka podobna do wschodków i jenerał przewrócony niewygodnie do góry nogami. Wszystko to zdawało się kłócić z sobą i czekać tylko chwili do ponowienia walki przerwanéj. Przejść było trudno wśród tego kafarnaum, którego ognisko zajmował jakiś jegomość z bródką ryżą, palący ostatek cygara i rozporządzający się jak w domu. Bzurskiego nawet, czujnego stróża, nie widać było nigdzie.
— Ale cóż to to jest? — spytał Pobracki.
— Coś wygląda na przenosiny, — rzekł Pluta równie niespokojny.
— Co to jest? — powtórzył mecenas.
— Czego panowie chcą? — zawołał z nieukontentowaniem wyjmując cygaro jegomość z bródką, nie kryjąc, że im był nie rad.
— Cóż to znaczą te powynoszone meble?
— A co mają znaczyć? — odparł pogardli-