Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/1450

Ta strona została uwierzytelniona.
236

żyła Mani, zbyt małéj w istocie była wartości, aby się ona mogła wahać ją przyjąć.
— A teraz, — rzekła, zasiadając się głębiéj w krześle, — bywajcie mi zdrowi i szczęśliwi, pożegnajmy się z sobą.
Mani zebrało się na łzy, obie popłakały uścisnąwszy się, ale ją staruszka zaraz odprawiła, i znów przywołała Zacharjaszów oboje.
— Niech się ja z wami jeszcze pożegnam, — rzekła poważnie, — Bóg ci zapłać Zacharjaszu za schronienie i serce, boś doprawdy dobrym był synem dla mnie, a ja tam wam obojgu nieraz dokuczyłam. A! bo téż się tam ta dusza tłukła po kościach jak ptak w klatce. Darujcież mi a nie pamiętajcie. Co tam po mnie rupieci jest oddajcie ubogim, wy się tém nie wspomożecie.... Mnie pochowajcie tak jak stoję, nie trzeba ubierać, umyślniem się dziś już odziała na to. Moja Zacharjaszowa, — dodała, — dziękuję ci i przepraszam za kłopot, który miałaś ze mną, dokuczyłam ci nieraz, obca a miałaś litość nad starą, Bóg ci to w dzieciach nagrodzi.