— Jakże bo WPanu chciało się mierzyć z siłą zbrojną i walczyć z mundurem?
— A! to już taka dola moja... zawsze ktoś mi w drogę wlezie, nie może być inaczéj, przeznaczenie, smutnie zwieszając głowę nad szklanką dodał Kirkuć — człowiek wierzy i zawsze zawiedziony zostaje... a serce nigdy nie starzeje... Człowiek ma i talenta... a do niczego dojść nie może.
— Czybyś uchowaj Boże, rzekł przestraszony kapitan — grać miał na fortepianie?
— Ale nie, ja to mówię... skromnie dodał Kirkuć, względem kart... w nie jednym porządnym banku ciągnąłem... ale cóż to tam! nic się nie zarobiło nawet na porządne odzienie.
— A! prawda, zawołał kapitan, pociągnij no mi WPan sztosa.
— A jakiego? spytał Kirkuć któremu oczy zabłysły, biorąc rzucone karty w ręce, i zaczynając je przerzucać tak iż dostrzedz nie było można młynków, które pod jego palcami przewracały.
— Ułóżno lisa.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
144